czwartek, 24 września 2009

Demony przeszłości

Gdy większość z was, wykorzystywała wczoraj ostatnie promienie słoneczne, jakie mają nas uraczyć w tym roku, ja miałem nieszczęście znajdować się w środkach komunikacji masowej. Gdy wy jedliście obiady i myśleliście o tym, że sobie wyskoczycie na chłodne piwko, bądź pójdziecie się kulturalnie poopalać, ja dalej tam gniłem.
Stwierdzicie, że nie mogło być tak źle, toż pociągi są takim zabawnym i miłym miejscem, zawsze się trafi na ciekawych ludzi, z którymi można zamienić kilka słów, można podziwiać widoki za oknem. A jeśli nie, to przecież można posłuchać w spokoju muzyki na odtwarzaczu mp3 i myśleć o wszystkim i o niczym, a nóż wpadnie się na odkrywczy pomysł, który zmieni Twoje życie, a co za tym pójdzie i życie wszystkich, którzy Cie znają.
Właśnie, to jest dobry punkt do zaczęcia kolejnych rozważań. Zastanawialiście się kiedyś ‘co by było gdyby?’ i nie chodzi mi o kwestie globalne, czyli ‘Co by było, gdyby nie wybuchła 1 a później 2 wojna światowa’. Nie te kwestie nas nie obchodzą, zmiany byłyby zapewne ogromne, ale gwarantuję wam, że i tak do wojen by doszło, tylko później.
Ważne dla nas dzisiaj są nasze decyzje. Myśleliście kiedyś, co by się stało ‘Gdybym feralnego dnia nie poszedł tą drogą?’, ‘Gdybym Jednak zmienił zdanie i poszedł do klasy o innym profilu?’ , w końcu ‘Gdybym nigdy nie poznał tej kobiety/tego faceta, przez którego zmarnowałem/zmarnowałam ‘n’ lat?’.
Czy marzyliście kiedyś, żeby takie małe wydarzenie z przeszłości przebiegło inaczej, żeby wasze uczucia nie wybuchły, żeby tego dnia akurat spać tą godzinę dłużej, żeby, żeby, żeby… ile osób tyle zdarzeń ile osób, tyle pragnień.
Przyznam się teraz szczerze, mi się zdarzają takie rozmyślania, ba nawet je lubię, no dobrze lubiłem, bo teraz przejdę do sedna sprawy.
Czy wydaje się wam, że takie roztrząsanie przeszłości ma jakikolwiek sens?
Przecież i tak tego nie zmienimy, biorąc pod uwagę jeden z paradoksów, jaki występuje przy podróżach w czasie, nawet mając do dyspozycji wehikuł czasu, tego nie zmienimy, bo jeśli byśmy to zrobili, to zmiany te byłyby już w świecie, który pamiętamy, ale tą uwagę pomińmy, to taki bełkot, który tak bardzo lubię .
Wróćmy do pytania o sens, bo czyż nie takie pytania są w życiu najistotniejsze?
Co nam daje analizowanie naszej przeszłości?
Owszem, możemy się czegoś nauczyć o nas samych, choć z drugiej strony, to się działo kiedyś, a przecież my z wtedy, nie jesteśmy sobą z teraz. Każde z takich małych wydarzeń nas zmienia, jak już zaznaczyłem na początku zmieniając nas, zmienia także nasze otoczenie.
Jesteśmy jak ten słynny motyl, który trzepotem swoich skrzydeł gdzieś w dżungli amazońskiej wywołuje tornadu na drugim końcu świata, ale przepraszam i za tą dywagację, obiecuję starać się już aż tak nie odpływać i skupić się na meritum tej notki .:)

Idąc dalej, rozmyślając o tym co było możemy uczyć się na własnych błędach powiecie, jednak i to odrzucam – jeśli mieliśmy się czegoś nauczyć, to to zrobiliśmy nie zmieni tego ciągłe wracanie do danej sytuacji.
Jakieś inne pomysły? Rozmyślamy, żeby osiągnąć jakieś katharsis? Żeby poprzez kontemplacje marności osiągnąć nirwanę?
Powiem wam co ja sądzę. Według mojej, powiedzmy, że skromnej, osoby myślimy o tych pechowych dla nas zdarzeniach tylko po to, żeby się pognębić, żeby odciągnąć się od tego co przed nami.
A czemu?
Bo tak łatwiej. Łatwiej dokonywać mentalnego samobiczowania się za błędy, niż wziąć się i zacząć pracować nad przyszłością, która jak nic innego w naszym życiu jest w dużej mierze możliwa do kształtowania przez nas samych.
Łatwiej nam płakać po nocach rozpamiętując straconą miłość, niż wziąć się za szukanie tej prawdziwej, choć nie twierdzę, że poszukiwania będą łatwe (ale czyż właśnie te trudności nie są urocze?).
Walczmy wiec z naszą własną słabością, skupiajmy się na tym co ma być, nie na tym co było.
Owszem, nie zapominajmy o przeszłości, przecież dzięki niej jesteśmy kim jesteśmy, ale zdajmy sobie sprawę, że to co naprawdę ważne jest przed nami, że to co było jest tylko prologiem, pierwszymi rozdziałami. A czy nie rozwinięcie i zakończenie są zawsze najciekawsze?

Na zakończenie rzucę jednym quasi psychologicznym stwierdzeniem, które pewien czas temu ukułem.
‘Pozytywny fatalizm’ – zastanówcie się nad tym, to wiele ułatwia. Wmówmy sobie, że wszystko co było, miało tylko i wyłącznie doprowadzić nas do happy endu, który przed nami. Owszem to niekoniecznie musi być ostatni taki w naszym życiu, ale czekajmy na niego.
Tako rzeczę ja

Pędzel

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz