czwartek, 24 września 2009

Demony przeszłości

Gdy większość z was, wykorzystywała wczoraj ostatnie promienie słoneczne, jakie mają nas uraczyć w tym roku, ja miałem nieszczęście znajdować się w środkach komunikacji masowej. Gdy wy jedliście obiady i myśleliście o tym, że sobie wyskoczycie na chłodne piwko, bądź pójdziecie się kulturalnie poopalać, ja dalej tam gniłem.
Stwierdzicie, że nie mogło być tak źle, toż pociągi są takim zabawnym i miłym miejscem, zawsze się trafi na ciekawych ludzi, z którymi można zamienić kilka słów, można podziwiać widoki za oknem. A jeśli nie, to przecież można posłuchać w spokoju muzyki na odtwarzaczu mp3 i myśleć o wszystkim i o niczym, a nóż wpadnie się na odkrywczy pomysł, który zmieni Twoje życie, a co za tym pójdzie i życie wszystkich, którzy Cie znają.
Właśnie, to jest dobry punkt do zaczęcia kolejnych rozważań. Zastanawialiście się kiedyś ‘co by było gdyby?’ i nie chodzi mi o kwestie globalne, czyli ‘Co by było, gdyby nie wybuchła 1 a później 2 wojna światowa’. Nie te kwestie nas nie obchodzą, zmiany byłyby zapewne ogromne, ale gwarantuję wam, że i tak do wojen by doszło, tylko później.
Ważne dla nas dzisiaj są nasze decyzje. Myśleliście kiedyś, co by się stało ‘Gdybym feralnego dnia nie poszedł tą drogą?’, ‘Gdybym Jednak zmienił zdanie i poszedł do klasy o innym profilu?’ , w końcu ‘Gdybym nigdy nie poznał tej kobiety/tego faceta, przez którego zmarnowałem/zmarnowałam ‘n’ lat?’.
Czy marzyliście kiedyś, żeby takie małe wydarzenie z przeszłości przebiegło inaczej, żeby wasze uczucia nie wybuchły, żeby tego dnia akurat spać tą godzinę dłużej, żeby, żeby, żeby… ile osób tyle zdarzeń ile osób, tyle pragnień.
Przyznam się teraz szczerze, mi się zdarzają takie rozmyślania, ba nawet je lubię, no dobrze lubiłem, bo teraz przejdę do sedna sprawy.
Czy wydaje się wam, że takie roztrząsanie przeszłości ma jakikolwiek sens?
Przecież i tak tego nie zmienimy, biorąc pod uwagę jeden z paradoksów, jaki występuje przy podróżach w czasie, nawet mając do dyspozycji wehikuł czasu, tego nie zmienimy, bo jeśli byśmy to zrobili, to zmiany te byłyby już w świecie, który pamiętamy, ale tą uwagę pomińmy, to taki bełkot, który tak bardzo lubię .
Wróćmy do pytania o sens, bo czyż nie takie pytania są w życiu najistotniejsze?
Co nam daje analizowanie naszej przeszłości?
Owszem, możemy się czegoś nauczyć o nas samych, choć z drugiej strony, to się działo kiedyś, a przecież my z wtedy, nie jesteśmy sobą z teraz. Każde z takich małych wydarzeń nas zmienia, jak już zaznaczyłem na początku zmieniając nas, zmienia także nasze otoczenie.
Jesteśmy jak ten słynny motyl, który trzepotem swoich skrzydeł gdzieś w dżungli amazońskiej wywołuje tornadu na drugim końcu świata, ale przepraszam i za tą dywagację, obiecuję starać się już aż tak nie odpływać i skupić się na meritum tej notki .:)

Idąc dalej, rozmyślając o tym co było możemy uczyć się na własnych błędach powiecie, jednak i to odrzucam – jeśli mieliśmy się czegoś nauczyć, to to zrobiliśmy nie zmieni tego ciągłe wracanie do danej sytuacji.
Jakieś inne pomysły? Rozmyślamy, żeby osiągnąć jakieś katharsis? Żeby poprzez kontemplacje marności osiągnąć nirwanę?
Powiem wam co ja sądzę. Według mojej, powiedzmy, że skromnej, osoby myślimy o tych pechowych dla nas zdarzeniach tylko po to, żeby się pognębić, żeby odciągnąć się od tego co przed nami.
A czemu?
Bo tak łatwiej. Łatwiej dokonywać mentalnego samobiczowania się za błędy, niż wziąć się i zacząć pracować nad przyszłością, która jak nic innego w naszym życiu jest w dużej mierze możliwa do kształtowania przez nas samych.
Łatwiej nam płakać po nocach rozpamiętując straconą miłość, niż wziąć się za szukanie tej prawdziwej, choć nie twierdzę, że poszukiwania będą łatwe (ale czyż właśnie te trudności nie są urocze?).
Walczmy wiec z naszą własną słabością, skupiajmy się na tym co ma być, nie na tym co było.
Owszem, nie zapominajmy o przeszłości, przecież dzięki niej jesteśmy kim jesteśmy, ale zdajmy sobie sprawę, że to co naprawdę ważne jest przed nami, że to co było jest tylko prologiem, pierwszymi rozdziałami. A czy nie rozwinięcie i zakończenie są zawsze najciekawsze?

Na zakończenie rzucę jednym quasi psychologicznym stwierdzeniem, które pewien czas temu ukułem.
‘Pozytywny fatalizm’ – zastanówcie się nad tym, to wiele ułatwia. Wmówmy sobie, że wszystko co było, miało tylko i wyłącznie doprowadzić nas do happy endu, który przed nami. Owszem to niekoniecznie musi być ostatni taki w naszym życiu, ale czekajmy na niego.
Tako rzeczę ja

Pędzel

środa, 23 września 2009

Dwujęzyczne tablice miejscowości – czyli jak zdenerwować Polaka

Będąc mieszkańcem Opola, pięknego Polskiego miasta coraz bardziej jestem poruszony sprawą umieszczania dwujęzycznych tablic miejscowości w moim województwie Opolskim. Nie wiem dlaczego, ale od razu kojarzy mi się to z germanizacją. I nie jest to pojęcie użyte na wyrost ! Przypomnijmy, że germanizacją było niemczenie nazw miejscowości, imion i nazwisk ludzi, przyswajanie języka lub kultury niemieckiej (…). Zajmijmy się pierwszą częścią definicji – „niemczenie nazw miejscowości”, które jest tak bardzo popularne w wielu gminach na Opolszczyźnie.

„Dziś staną pierwsze dwujęzyczne tablice”, „Gmina dostała już pieniądze na polsko-niemieckie tablice w miejscowości”, „Dwujęzyczne tablice stanęły w gminie Izbicko” - grzmią groźnie tytuły artykułów w Nowej Trybunie Opolskiej. Tak od ponad roku (dokładnie od 12 września 2008 r. – gdy w powiecie Oleskim stanęły pierwsze tytułowe tablice) my, Polacy jesteśmy zmuszani do czytania Niemieckich nazw w czasie wycieczek po Opolszczyźnie. Oto przykładowe nazwy: Zębowice - Zembowitz, Kadłub Wolny - Frei Kadlub, Radawie – Radau. Pytanie tylko po co ? Kto był tak „genialny” i wpadł na ten pomysł ? Za czyje pieniądze ? Już śpieszę z odpowiedzią.

Art. 12, pkt. 7 Ustawy o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz o języku regionalnym (ustawa z dnia 6 stycznia 2005 r.) mówi, że „Dodatkowa nazwa miejscowości (…) w języku mniejszości może być ustalona na wniosek rady gminy, jeżeli: liczba mieszkańców gminy należących do mniejszości jest nie mniejsza niż 20% ogólnej liczby mieszkańców tej gminy”. To jest podstawa prawna, dzięki której ludzie działający pod szumną nazwą Mniejszości Niemieckiej mogą legalnie realizować swoje (bądź, co bądź, z mojego patriotycznego punktu widzenia) durne pomysły. Być może brzmi to nacjonalistycznie, ale niemieckim nazwom miejscowości mówię stanowcze „NIE!”. A dlaczego ? W wywiadzie dla Gazety Wyborczej, radny sejmiku z PiS Jerzy Czerwiński udziela bardzo trafnej odpowiedzi: „Bo to nikomu nie jest potrzebne, w Polsce nie ma ludzi, którzy nie znaliby języka polskiego. Moim zdaniem te tablice, to demonstracja obecności, a także po części siły, Mniejszości Niemieckiej. A już na pewno nie demonstracja powiązania z narodem niemieckim, bo to mniejszość ekonomiczna, a nie narodowościowa. Po 1989 roku pobrali paszporty, by wyjechać i zarabiać za granicą. Ci, którzy się czuli Niemcami, wyjechali zaraz po wojnie, a także w latach 70”. Z kolei pewien (anonimowy) internauta pisze na jednym z for: "Bo mniejszość nigdy nie ma dosyć, najpierw chcieli tylko oficjalnie istnieć, potem zażądali języka pomocniczego, teraz chcą tablic. Niech wreszcie powiedzą, kiedy przestaną mnożyć żądania". Na stronie InfoPatria.pl znaleźć można jeszcze jedną ciekawą wypowiedź Czerwińskiego, mianowicie: „Ostrzegałem, że tablice poróżnią ludzi. Może nawet postawiono je po to, by móc dowodzić, jacy to my, Polacy, jesteśmy nietolerancyjni” - i taki mógł być ukryty cel MN. Potem będą płakać, że nasz Naród jest przesiąknięty ksenofobią, nietolerancją, nacjonalizmem … A niech sobie gadają, my Polacy wiemy swoje. A tamci ludzie to pseudo-Niemcy, którzy sabotują nasz kraj za pomocą pięknych haseł. Uprawiają kosmopolityzm, którego bardzo nie lubię. Mają po dwa obywatelstwa, tylko po to, żeby czerpać korzyści finansowe (w Niemczech zasiłki socjalne są bardzo wysokie).

Przejdźmy teraz do kolejnego aspektu sprawy, który z pewnością zaciekawi przeciętnego podatnika. Skąd biorą się fundusze na produkcję tablic i pensje dla robotników ? Wyżej wymieniona ustawa wyraźnie mówi, że „ koszty związane z wymianą tablic informacyjnych, wynikające z ustalenia dodatkowej nazwy miejscowości (…) w języku mniejszości ponosi budżet państwa”. Tak ! MY wszyscy płacimy za widzimisię pewnej grupy osób. Ciekawa jest też rozbieżność kosztów przypadających na jedną wieś. W gminie Leśnica MSWiA przeznaczyło na 12 miejscowości 39 000 zł, gmina Dobrodzień otrzymała (bagatela!) 125 000 do wydania na tablice dla 25 miejscowości. W pierwszym przypadku jest to średni koszt rzędu 3250 zł na jedną wieś, w drugim zaś aż 5000 zł ! Koszt jednej tablicy to raptem 200 zł (bez robocizny). Ale rozumiem, nie ma nic za darmo. Pomysłodawcy też muszą wypełnić swoje kabzy. Paranoja ? Nie ! To po prostu Polska …

Ostatnim poruszonym tu wątkiem może być sprawa Polaków w innych krajach. Dlaczego w krajach zamieszkałych przez naszych rodaków nie ma polskich tablic ? Ponieważ inne społeczeństwa są na tyle dojrzałe, iż wiedzą, że nie ma sensu wydawać publicznych pieniędzy na coś, co i tak nie przyniesie pożytku. U nas dzieci głodują, drogi przypominają szwajcarski ser - ale co tam ?! Trzeba ładować kolejne setki tysięcy w kawałki metalu przyozdobione umlautami. Bardzo dobry pomysł !

Podsumowując pragnę zaznaczyć, iż tekst nie jest wymierzony bezpośrednio ani w Mniejszość Niemiecką, ani w Niemców. Irytuje mnie jedynie fakt nadmiernej ingerencji (pewnej grupy osób) w sprawy administracyjne regionu, który zamieszkuję. Nie mam nic przeciwko odmiennej kulturze, językowi, obyczajom. Ba, uważam nawet, że indywidualizm etniczny każdego regionu jest bardzo ciekawy i potrzebny. Jednak chciałbym mieć pewność, że ciągle będzie się to mieścić w granicach zdrowego rozsądku i (przede wszystkim) polskości.

Repro

niedziela, 20 września 2009

Polacy cierpieć muszą, czyli jak robić medialne show kosztem ofiar.


Drodzy Rodacy !

Jak podaje onet.pl: "Prezydent Lech Kaczyński podjął decyzję o wprowadzeniu dwudniowej żałoby narodowej w związku z tragicznym wypadkiem w kopalni w Rudzie Śląskiej. Zginęło 13 górników". Z całym szacunkiem dla zmarłych tragicznie górników, pytam - po co kolejna żałoba narodowa ? Co to zmieni ? Skończy się na obiecywaniu pomocy rodzinom. Wszystko na pokaz, a górnikom ani zdrowia, ani życia to nie przywróci ... Smutne ? Z pewnością. Szczere do bólu ? Owszem. Prawdziwe ? No jasne !

Żeby nie było niejasności, zacznijmy od tego, czym jest omawiane przeze mnie wydarzenie. Żałoba narodowa - żałoba ogłaszana przez władze państwowe po śmierci wybitnej osobistości (najczęściej związanej z krajem jej ogłoszenia) lub z powodu wielkiej katastrofy. Może być ogłaszana na skutek tragicznych wydarzeń w kraju, w którym ją zarządzono, ale także jako rodzaj hołdu złożonego ofiarom podobnych zdarzeń (zamach, katastrofa naturalna lub inna) poza granicami państwa – taką definicje podaje Wikipedia.

W III RP żałobę narodową (wraz z tą, która obowiązywać ma od poniedziałku) ogłaszano 12 razy [!!].Sam Wielmożny Prezydent Kaczyński ogłaszał żałobę 9 razy za swojego panowania. Podczas gdy od 1924 roku (śmierć Woodrowa Wilsona) do 1981 roku (śmierć Stefana Wyszyńskiego), flagi do połowy masztów opuszczano raptem 8 razy w naszym kraju. Nigdy nie byłem dobry z matmy, ale czy nie widać tu jakiejś dysproporcji ? Moje pokolenie (89' i dalej) będzie kojarzyło żałobę narodową z czymś powszechnym a nie bardzo ważnym wydarzeniem. Niestety – taka prawda.

Ubolewam nad faktem bardzo widocznego zdewaluowania żałoby narodowej. Robi się szum, obiecuje pomoc, opuszcza flagi, przepasa je kirem, zmienia się całą ramówkę TV, strony w Internecie ukazane są w biało-czarnych barwach, przed lekcjami uczniowie uczczą pamięć zmarłych minutą ciszy (która trwa parę sekund – o ironio !) Widać również to, że media (poza tym, że mówią o żałobie – bo muszą) „odpuszczają” sobie owe zabiegi. Nie stosują się do w/w nakazów – bo jak często można ? Dzieje się to, co musiało się zacząć dziać – narodowa znieczulica. Polaków nie poruszają już tragiczne wydarzenia. Dla przykładu podam kilka cytatów z for dyskusyjnych:

- Może to egoistyczne podejście, ale nie lubię jak ktoś odgórnie zmusza do wyrażania żałoby (EEE~wrrrr)

- Ludzie ! Żałobę nosi się w sercu. NIE NA POKAZ. (~maturzystka)

- To niepotrzebne – powinno być ograniczone do województwa (~Ewa z Warszawy)

Głos ludu mówi sam za siebie. Polacy NIE CHCĄ odwoływania wszelkich imprez, cierpienia na siłę, sztucznych łez, modlitw za obcych ludzi. Żałoba regionalna, w danym mieście (czy województwie) ma sens. Żałoba narodowa dawno straciła na znaczeniu. Polska jest „liderem” w „narodowym cierpieniu”. Tak, drodzy Państwo – jedynie Bułgaria depcze nam po piętach – 10 razy w swej historii Bułgarzy mieli ogłoszoną żałobę narodową (my 20).

Przedostatni akapit dedykuję tym, którzy już gotowi byli uważać, że jestem przeciwny żałobie narodowej. Nie! Tak nie jest i nie było. Rozumiem w 100% żałobę po śmierci Papieża Polaka. Człowiek wybitny. Rozumiem żałobę po powodzi tysiąclecia – klęska żywiołowa, która ogarnęła cały kraj. Nawet nie neguję „odległego” powodu, jakim były zamachy w Nowym Jorku w 2001 roku. Ale … No właśnie, zawsze jest jakieś ale … Pożar hotelu socjalnego w Kamieniu Pomorskim, jako powód ogłaszania żałoby ? Brzmi to być może jako szafowanie ludzkim życiem, ale nie o to chodzi. Kiedyś Stalin powiedział: jeden zabity to tragedia, milion zabitych to statystyka. I to prawda ! Każda śmierć to tragedia dla rodziny i bliskich ofiary. A wszystkie inne liczby, to dla przeciętnego obywatela (który nie był związany z daną osobą) to puste statystyki, które jednym uchem wpadną – drugim wypadną.

Moim nie skromnym zdaniem, najlepszym podsumowaniem owych przemyśleń mogą być słowa piosenki zespołu Wilki – „Myślę, że nie stało się nic”. Niebawem tak zacznie myśleć 90% naszego społeczeństwa na temat powodów ogłaszania żałoby narodowej, czyż nie ?



Czy wiesz, że… ?

Prezydent nie mógł ogłosić żałoby narodowej już w piątek (bądź najpóźniej w sobotę) albowiem na weekend przypadły dwa „bardzo ważne” wydarzenia:

- 19 września – piknik Radia Maryja w Toruniu, połączony oczywiście z reklamą sieci komórkowej wRodzinie, której twórcą jest Rydzyk i jego Radio Mabuzię … Pfu, Maryja … (nie chciałem być wulgarny, ot co…)

- 20 września – Dożynki Prezydenckie w Spale – przecież nie można było odpuścić sobie jedzenia i picia na koszt podatników, nieprawdaż ?

czwartek, 17 września 2009

Bełkot unijny

A teraz coś z zupełnie innej beczki…
…nie, nie chodzi o modrzew.

Tak, to znowu ja postanowiłem nabazgrać coś, co będzie wyrazem wszelakich moich frustracji.
Jednak jak zaznaczyłem na samym początku, nie będzie to miało nic wspólnego z wcześniejszą notką.
Otóż tak sobie myślałem, o czym tutaj napisać i szybko wymyśliłem i tutaj pojawił się problem, bo trzeba dokonać selekcji, na jaki temat uzewnętrznić się na początku, a co zostawić na deser.
Jako, że jestem ponoć studentem politologii winienem być politycznie jakoś tam zaangażowany, przynajmniej tak mi się wydaje i właśnie w związku z tym, poruszę sobie temat około polityczny. W sumie nie wiem czy przypadkiem nie będę tym samym sporo o sobie pisał, jakby na to nie patrzeć nasze poglądy opisują nas lepiej niż cokolwiek innego.
Dzisiaj pod lupę wezmę coś łatwego, prostego i przyjemnego… Em… no tak, temat taki nie jest, ale moje poglądy już bardziej, o czym zresztą zaraz się wszyscy przekonamy. Chodzi mi mianowicie o UE.

Od razu w pierwszym zdaniu powiem, że jestem przeciwny, ale nie samej idei zjednoczeniowej, lecz formie, w jakiej jest to zrobione.
Co dokładnie mam na myśli? Spójrzmy na szczegóły.

W naszej kochanej Unii, która tak dba o swych mieszkańców, już od samej góry mamy sporo niejasności, jak choćby kompetencje poszczególnych urzędów. Owszem po wczytaniu się w wiele aktów prawnych etc można stwierdzić, że się rozumie jak to działa, ale przecież nie tak powinno być. Kompetencje winien każdy, nawet najgłupszy obywatel rozumieć. Dalej coś, co jest najzabawniejsze ‘kwoty’ na wszelakie produkty, które (w uproszczeniu) doprowadzają do tego, że producent nie ma prawa decydować o swoim towarze i mimo, że tak jak na przykład w tym momencie poprzez susze w Brazylii i powodzie w Indiach (czy też tam odwrotnie) popyt na cukier na całym świecie jest ogromny, a tutaj psikus, nie zarobimy na eksporcie naszego wyrobu, bo kwota nadana przez Unię nam zabrania. Tutaj właśnie widać największy problem tego molocha, otóż wszystkie decyzje są podejmowane ‘u góry’. Odgórnie podaje się nam, na co i ile pieniędzy możemy przeznaczyć, sami nie możemy zbytnio decydować o ich rozdysponowaniu. Mógłbym zresztą jeszcze sporo czasu deliberować o niedoskonałościach UE, jednak w sumie nie o tym chciałem pisać.

Chciałem napisać o moim ideale zjednoczenia, o tym, jak według mnie to powinno wyglądać, żeby miało to ręce i nogi.
Wnioskiem podstawowym jest to, że winniśmy zrezygnować z państwowości. Bo szczerze mówiąc w przypadku małych państw to nic nie daje, jest ona słabością, co idealnie widać na przykładzie Europy właśnie, w której nie ma tak naprawdę dużego państwa i której pozycja na świecie z roku na rok maleje, nie okłamujmy się, że jest inaczej.
A całą sprawę załatwiłoby stworzenie Zjednoczonej Republiki Europy. Oczywiście twór ten byłby federacją, w której każde byłe państwo Europy byłoby jedną prowincją, która decydowałaby o swej polityce wewnętrznej, jednak wszystko byłoby ukierunkowywane przez rząd ogólny, w skład, którego wchodziłoby powiedzmy po 4 osoby z każdej prowincji.
Mamy, więc już prosty układ, każde ‘państwo’ wybiera 4 osoby, które trafiają do ‘rządu’. Wszystkie te osoby mają równe prawa.
Jednak za politykę gospodarczą, zagraniczną, społeczną itd. Odpowiadają grona specjalistów, wybranych przez ludzi swojej profesji. Znów powiedzmy, że po 10 osób z każdej profesji będzie wybieranych na 2 letnią kadencję. Oni proponują ‘rządowi’ kierunki rozwoju, rząd wybiera to, co mu najbardziej z propozycji pasuje i wprowadza w życie.
Trochę się rozmarzyłem, przez co i rozpisałem się nadto o pierdołach. W związku z tym nie poruszę już dokładnie spraw dyspozycji pieniędzy, (Co myślicie o jakimś stosunku ludności/obszaru prowincji? Choć chyba lepszym rozwiązaniem jest dawanie więcej tym, którzy odstają od reszty…), wspólnej waluty, czy nawet wspólnego języka. Choć wszystko to powinno mieć miejsce, ale później, gdy zdrowy układ już się ustabilizuje.

Szczerze mówiąc nie podoba mi się ta notka, wpadłem w dziwny ton, którego nie lubię, ale czasem chyba tak trzeba. Jak to było już dawno temu powiedziane ‘Com napisał, napisałem’ i pieprzyć, że okoliczności było całkowicie inne. Następnym razem notka już będzie kulturalna i ciekawa w przeciwieństwie do tego materiału.


Pędzel

niedziela, 6 września 2009

Życiowa układanka

Pierwszy mój artykuł, pierwszy mój wpis, a w głowie standardowy mentlik, całkowity i pierwotny chaos, w którym momentu całkowitego upadku samoświadomości mieszają się z wizjonerskimi myślami, które ktoś mógłby nawet nazwać ambitnymi i pustką.

Tej ostatniej w tym momencie jest najwięcej, jak zresztą zwykle gdy trzeba wymyślić, o czym by tu pisać. Przedstawić się? Wziąć się za sytuację polityczna? Społeczną? Objaśnić skąd według mnie przybyliśmy i dokąd dążymy? O tym wszystkim przecież pisywali wiele mądrzejsi, sprytniejsi i bardziej wiarygodni ludzie. Nie zostaje mi w takim razie nic innego jak wpaść w marazm, załamać się i nie pisać nic, ale ja nie lubię takiego stanu, co więcej - lubię czasem pisać. Tak sobie a muzom, tak więc teraz zrobię i tak będzie wyglądało wszystko, co kiedykolwiek napiszę. Kawałek mojego chaosu przelany na papier i przekazany Wam.

W głośnikach słychać muzykę, nie powiem głośną i muszę przyznać, że jeszcze kilka tygodni temu nie przypuszczałbym, że coś takiego może wybrzmiewać z mojego komputera, co więcej nie powiedziałbym nawet, że coś takiego może wybrzmiewać w pobliżu mnie samego bez wielkiego bulwersowania mojej jakże skromnej i spokojnej osoby. Skąd taka zmiana? Jak prymitywny, zamknięty w jednym, jedynym gatunku muzycznej gówniarz zmienił się w człowieka, który może słuchać wszystkiego, byleby trzymało się z daleko od mainstreamu i trzymało przy tym odpowiedni poziom, niezależnie od gatunku jaki prezentuje? Co sprawia, że tak się dzieje? Plamy na słońcu ? Ilość kłamstw wpajanych nam przez polityków i telewizję? Naciski jakiegoś niejasnego układu, czy innego żydowsko-masońsko-cyklistyczno-filatelistycznego spisku ? Przemyślania na ten temat pozostawiam każdemu z was, którzy to czytacie, tym razem chciałbym się zająć czym innym. Czym? Już piszę …

Cała ta sytuacja z muzyką natchnęła mnie do jednego, rozpoczęcia swobodnych przemyśleń nad tym jak bardzo zmienia się nasz świat, jak szybko to co uznajemy za pewniki obraca się w pył i zostaje zastąpione innym dogmatem. A na dogmatach takich jak ten opieramy kolejne i jeszcze więcej, i jeszcze odrobinę. Budujemy z nich wieżę tym wyższą im bardziej wierzymy w prawdziwość naszych myśli. Budowla taka jednak jest nietrwała, gdyż zbudowana z przypuszczeń, błędnych założeń i tego co wmówiono nam z góry. W takim przypadku wystarczy, że jeden element układanki okaże się niewłaściwy i już wszystko się wali, już całe nasze jestestwo traci sens, nasze życie zaczyna wydawać się niczego niewarte i pojawia się dobra ciocia depresja, która ciągnie się za nami od tego momentu przez jeszcze długi czas. Ów słynny przeciętny, statystyczny człowiek jednak nie uczy się na tym błędzie, zmienia jedynie kierunek, w który popłyną jego myśli i wierzenie i ponownie tworzy budowlę… Błędne koło, wąż Uroboros pochwycił swój ogon, nieskończoność, a w sumie w naszym przypadku skończoność, gdyż człowiek w teorii ma możliwość poprawy, kiedyś może zacznie się uczyć na własnych błędach, jeśli tak się nie stanie czeka go śmierć, lecz wcześniej przekaże wiedze swojemu potomstwu, tworząc tym samym tak samo słaby byt – Uroboros sam siebie pożera i tak bez końca.

Piosenka zmienia się, rytm przyśpiesza, gatunek się zmienia, myśli odpływają gdzie indziej, poszukiwanie podstawy pod mój budynek trwa dalej, tylko czy znajdę kiedykolwiek dobry materiał choćby na fundamenty? Nie ważne, mam jednak nadzieję, że same poszukiwania będą trwały jak najdłużej, bo tylko wtedy mój chaos będzie się poszerzał i tym więcej będzie ze mnie wyciekało na ten wirtualny papier.

Pędzel

sobota, 5 września 2009

Start!

Jako gospodarze tego bloga witamy Was serdecznie, drodzy przybysze zewsząd i znikąd !

Zapiski umieszczone na owym blogu zrodziły się w głowach ludzi studiujących politologię. Zaiste godne to i sprawiedliwe, iż poglądy które tu wygłaszają mogą budzić pewne kontrowersje, jednakże z góry prosimy o nie nad interpretowanie tekstów. Nikt przecież nie chce "żadnych waśni, żadnych walk" jak to rzekł pewien czerwonowłosy obywatel RP.
Poruszać się będziemy w sferach przeróżnych - od polityki, przez socjologię, religię aż dojdziemy do spraw bardziej przyziemnych - np. tematów związanych z naszymi małymi Ojczyznami.

Zapraszamy do lektury oraz komentowania !

Politolodzy
Mamba, Repro, Pędzel